Recenzja: Blade Runner 2049 bierze się bardzo poważnie, jest o wiele za długi i nadal go uwielbiałem

W czasach, gdy jesteśmy zalewani pozornie niekończącą się lawiną przeciętnych kontynuacji i rebootów, Blade Runner 2049 czułem się jak pomysł skazany na rozczarowanie. Z pewnością kontynuacja tak kultowego, przełomowego filmu musiałaby coś poświęcić, prawda? Ton? Olbrzymia luneta? Filozoficzne podbrzusze? Wciągająca historia? Jak się okazuje, kontynuacja pod każdym względem przypomina swojego poprzednika, będąc fantastyczną kontynuacją, a także w pełni wciągającą, niemożliwie wspaniałą samodzielną jednostką.

To nie znaczy, że to doskonały film – daleko od tego. Ale niektóre z jego największych pułapek sprawdzają się jako mocne strony. Podobnie jak fakt, że sam się zabiera bardzo poważnie. Ten film z pewnością szydziłby ze słowa „film”. Istnieje jako sztuka, jako doświadczenie. Co prawie służy jako usprawiedliwienie jego nadmiernego 164-minutowego czasu pracy. Prawie. Wiem, że w dzisiejszych czasach każdy film jest za długi, ale łał czy to jest film? za długo . Oryginalny Łowca Ostrzy przychodzi w niecałe dwie godziny, w żaden sposób nie podważając jego epickości. Gdyby sequel wziął przykład z tej zwięzłości, byłby to kolejny poziom. Tak jak jest, jest to wspaniałe dzieło sztuki, jeśli nigdy nie poczujesz potrzeby oglądania po raz drugi.

Trudno nie docenić, jak piękny jest ten film. Wyreżyserowane przez Denisa Villeneuve'a ( Przyjazd ) i dzięki zdjęciom Rogera Deakinsa, 13-krotnie nominowanego do Oscara, każde ujęcie zapiera dech w piersiach. Nawet nie widziałem tego w IMAX i byłem przytłoczony. Film może i jest pretensjonalny, ale zasłużył sobie na to.

Deakins i Villeneuve odtworzyli Ziemię oryginału Łowca Ostrzy , ale jest to coś zupełnie nowego, coś własnego. Tam, gdzie oryginał był głęboko zakorzeniony w noir, sequel utrzymuje te korzenie, ale nie ma rywalizacji ze źródłem, które wyznacza standardy dla tego gatunku. Zamiast tego udało im się ustalić przekonująco naturalny upływ czasu, aktualizując świat bez nadawania mu blasku. Dodaj intensywną ścieżkę dźwiękową Hansa Zimmera i Benjamina Wallfischa, a masz wystarczająco rozwiniętej cyberpunkowej samotności, by boleć ci serce.

Co do czego? Blade Runner 2049 właściwie o tym, trudno powiedzieć cokolwiek nawet o jego podstawowej fabule bez ujawnienia tego, co można uznać za główne spoilery. Nawet w przypadku tych spoilerów, które pojawiają się na bardzo wczesnym etapie filmu, ten film jest tak *doświadczeniem*, że nie chcę ryzykować zrujnowania któregoś z nich. Ale film zajmuje się pomysłami tak samo jak fabułą, może nawet więcej. To są znane tematy i pytania – czym jest prawdziwa sztuczna inteligencja? Co to znaczy mieć człowieczeństwo i duszę? Czy androidy naprawdę mogą być bardziej ludzkie niż ludzie?

Są to te same pytania, które znajdują się w centrum oryginału, a biorąc pod uwagę zarys Ryana Goslinga jako nowego gońca polującego na Deckarda Harrisona Forda, nikt nie obwiniałby cię o założenie, że jest to pochodna. Ale to podsumowanie nie daje filmowi żadnej sprawiedliwości, podobnie jak zwiastuny strzelające-wybuchowe, które widzieliśmy. 2049 daje swojemu poprzednikowi poważną konkurencję na wydziale filozoficznych rozterek. Wiele z tego wynika z doskonałego obsady Ryana Goslinga. Miał już dawno ugruntowaną reputację za przybijanie milczącego, torturującego typu samoeksploracji, ale dla mnie ta rola, jako K, zdmuchnęła wszystkie inne.

Czy Bill nie jest dupkiem?

Ponownie, nie można mówić o konkretach, ale powiem, że podczas gdy K pracuje nad wieloma tymi samymi pytaniami wprowadzonymi w oryginale – tymi samymi pytaniami w sercu Świat Zachodu lub Była maszyna lub jakiekolwiek genialne badanie sztucznej inteligencji – 2049 eksploracja uderzyła we mnie w sposób instynktowny, niekoniecznie mocniejszy, ale zdecydowanie inny niż Łowca Ostrzy. Jeśli Villeneuve był naprawdę zaangażowany w niepotrzebny czas pracy, przynajmniej dał nam dwie godziny i 43 minuty Ryana Goslinga zgłębiającego pojęcie człowieczeństwa. Moglibyśmy zrobić dużo gorzej.

Reszta obsady jest równie doskonała. (Z wyjątkiem przeczytania, że ​​Villeneuve chciał Davida Bowie do roli Jareda Leto. Nie mogę przestać myśleć o tym, jak chwalebne byłoby to.) Robin Wright, jako szefowa K w LAPD, kontynuuje swoją passę grania szefów. Ana de Armas i Zatrzymaj się i złap ogień Mackenzie Davis były tak fantastycznie wciągające, że nawet nie przeszkadzało mi to, że ich postacie (właściwie i ostatecznie Wright) były ograniczone do seksualnych i romantycznych katalizatorów. I to zajmuje los żebym zignorował tego typu rzeczy.

Przypuszczam, że to także korzyść z stworzenia pięknego filmu, który niekoniecznie zainspiruje do ponownego obejrzenia. Uwielbiałem go oglądać, zapamiętam go jako solidne dzieło sztuki wizualnej i filozoficznej, a w końcu jego wady całkowicie opuszczą moją pamięć.

(zdjęcie: Warner Bros.)